27 czerwca 2013

First

You're insecure, don't know what for...
Otworzyłam  gwałtownie oczy. Ta piosenka była ustawiona na budzik mojej siostry, a skoro już rozbrzmiewała w pokoju, wniosek jest tylko jeden: zaspałam. Po omacku znalazłam moje okulary na szafce nocnej i zerwałam się z łóżka.
- Cassie, wstwaj!- rzuciłam w stronę łóżka siostry, zbierając ubrania do szkoły i pędząc do łazienki. Głupio zrobiłam, że nie nastawiłam sobie drugiego budzika. Przecież wiedziałam, że będę mieć problemy ze wstaniem, skoro uczyłam się na test z biologii do 2. nad ranem. Po dosłownie trzech minutach wybiegłam gotowa z łazienki. Ponagliłam siostrę i ruszyłam do kuchni zrobić śniadanie. Taty już nie było, zwykle wychodził o 6:40, a była już prawie siódma. Oniemiałam wchodząc do kuchni. Na stole były gotowe kanapki i karteczka od taty: "Nie miałem serca cię budzić. Choć raz to ja mogłem zrobić śniadanie. Nakarm i wyprowadź Lunę :)". Mało nie popłakałam się z wdzięczności. Zawołałam naszą suczkę, która przydreptała do mnie radośnie merdając ogonem. Wzięłam jedną kanapkę, ubrałam kurtkę i buty i ruszyłam z Luną na smyczy. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu na parterze. Na szczęście dla Luny, bo jej sędziwy, czternastoletni kręgosłup nie wytrzymuje czasami wchodzenia po schodach. Strasznie kocham tę psinkę; należała do mojej mamy...

Moja mama zmarła 11 lat temu, przy porodzie mojej siostry, a odkąd tylko pamiętam starałam się pomagać tacie w obowiązkach domowych. Wraz ze śmiercią mamy wszystko zaczęło się trochę sypać; tata musi więcej pracować, żeby zapewnić nam wszystko, co potrzebne. Odkąd skończyłam 15 lat, pracuję w każdy weekend w pobliskim supermarkecie i układam towary. Jakoś się trzymamy, jednak pustka cały czas jest obecna i ciągle nam towarzyszy. Mimo że nauczyliśmy się z tym żyć, nadal nam jej brakuje.

Suczka załatwiła swoje potrzeby, więc wróciłyśmy do domu. Cassie siedziała już przy stole i kończyła śniadanie. Nasypałam karmę dla psów do miski. Była 7:15, więc punktualnie mogłam wyjść z domu wraz z siostrą. Odprowadziłam ją do pobliskiej podstawówki, wysłuchując po drodze historii związanych z jej niesamowitym One Direction. Dzięki nim Cassie była szczęśliwa, a to mi wystarczyło. Trochę niepokoił mnie jej wyimaginowany przyjaciel Niall, do którego ciągle mówiła w domu. Ale pewnie z tego wyrośnie, mam nadzieję. Dochodziłyśmy do jej szkoły w 20 minut, a później wsiadałam w autobus i tłukłam się przez pół miasta do mojego liceum. Pierwszą miałam matematykę, więc starałam się nie spóźnić, bo pan Morrison był dyrektorem szkoły, więc wolałam się nie narażać, jednak nie zawsze się udawało. Dzisiaj akurat był taki dzień, kiedy korki strasznie się ciągnęły, dlatego też wpadłam zdyszana do klasy już po dzwonku. Nauczyciel nie zwrócił na mnie uwagi, bo notował coś w dzienniku. Koło niego stał jakiś chłopak, którego nie znałam. Pewnie jakiś nowy, cudowny nabytek tej szkoły. Przeszłam jak najszybciej do swojej ławki, po drodze słysząc pogardliwe uwagi i ciche śmiechy. Szczerze mówiąc, nie miałam w tej szkole żadnych znajomych. Ludzie mnie nienawidzili, bo byłam tu na stypendium i miałam dobre wyniki. Dlatego też ciągle mi dokuczali i robili wiele okropnych rzeczy. Zajęłam swoje miejsce i przyjrzałam się uważniej chłopakowi. Miał brązowe włosy, ukryte pod czapką z daszkiem, bluzę dresową, luźne jeansy i trampki. Przeciętny chłopak, który zmienił szkołę na początku listopada, na ostatni rok szkolny. Cóż, jego sprawa. Wydawał się lekko przygaszony i smutny, ale może po prostu się denerwował.
- Lucas, zajmij jakieś miejsce i zaraz zaczniemy lekcję, tylko zaniosę coś do sekretariatu. - powiedział pan Morrison i wyszedł. Chłopak rozejrzał się po klasie i ruszył w kierunku mojej ławki. Pokręciłam delikatnie głową. Jeśli chce zaistnieć w tej szkole, to lepiej, żeby się ze mną nie zadawał. Mimo wszystko usiadł obok mnie.
- Dlaczego? - zapytał szeptem.


Po moim pytaniu rozległy się dzikie krzyki. Kilku chłopaków zaczęło mówić, że podlizuję się największemu kujonowi, inni twierdzili, że zarażę się wirusem biedy, a jeszcze inni kazali mi czym prędzej uciekać od dziewczyny, koło której siedziałem.
- Dlatego. - odpowiedziała krótko na moje pytanie. Postanowiłem zignorować pozostałych i odwróciłem się do niej.
- Jestem... Lucas. - przestawiłem się. Słaby ze mnie aktor, prawie zapomniałem jak "się nazywam". Dziewczyna podniosła na mnie wzrok. Miała twarde, a zarazem zdumione spojrzenie.
- Naprawdę chcesz zniszczyć sobie reputację już na wstępie? - zapytała.
- Długie imię. - uśmiechnąłem się. Powinienem dostać za to Oscara. Albo puchar dla największego suchara Wielkiej Brytanii. Moja nowa koleżanka przewróciła tylko oczami, ukrytymi za okularami w czarnych oprawkach.

- Samantha. - poddała się po chwili, jednak nadal zachowywała dystans. Nagle klasa ucichła, a do sali wszedł nauczyciel. Wyglądał, jakby już zapomniał, że jestem nowy i zaczął prowadzić lekcję. Kompletnie nie byłem w temacie, więc przez cały czas przyglądałem się ukradkiem Samancie. Miała długie, brązowe włosy, związane z tyłu i duże, zielone oczy. Wyglądała naprawdę sympatycznie, nie miałem pojęcia, czemu wszyscy się jej czepiają. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że gram na czas i robię wszystko, by tylko nie myśleć o tym, co stało się dokładnie tydzień temu. Jestem żałosny.


Ostatnią lekcją była biologia, a na niej test, na który tyle się uczyłam. Na żadnym innym przedmiocie tak mi nie zależało. Chciałam być nauczycielem biologii, więc przykładałam się do nauki, a nauczycielka- pani White- pomagała mi w tym. Ten cały Lucas miał ze mną biologię. Myślałam, że na matematyce się skończy. Był dziwny i ciągle się na mnie patrzył. Prędzej czy później i tak zostanie przeciągnięty na stronę Josha, czyli mojego naczelnego prześladowcy, więc lepiej się do niego nie zbliżać. Nie potrzebuję jego litości, bo sama doskonale daję sobie tu radę.
Sprawdzian był dla mnie banalny i skończyłam go jako pierwsza. Pani White już nie raz prosiła mnie o pomoc w sprawdzaniu prac, ale zawsze odmawiałam, żeby nie narażać się "kolegom" ze szkoły jeszcze bardziej. Zaraz po dzwonku wyszłam z klasy. Spieszyłam się na autobus, bo następny był za pół godziny, a musiałam odebrać jeszcze Cassie ze szkoły. Na korytarzu zachowywałam czujność, bo wiedziałam już, do czego zdolni są ci ludzie. Kiedyś jakaś dziewczyna rzuciła we mnie otwartym jogurtem i dosyć nieciekawie to wyglądało. Najczęściej jednak podstawiają mi nogę, ale jeszcze nigdy się nie potknęłam. Bez większych przeszkód znalazłam się poza terenem liceum i mogłam chwilę odetchnąć.


Bob jak zwykle się spóźniał. Przez ten tydzień zdążyłem przywyknąć już do jego charakteru, ale, do jasnej cholery, on jest moim ochroniarzem i dostaje grubą forsę za niańczenie mnie. Po dziesięciu minutach wreszcie przyjechał swoim starym, zdezelowanym volvo. Bob mieszkał na przedmieściach razem ze swoją żoną. Siedząc w jego aucie, myślałem o całym moim życiu i w tamtym momencie nienawidziłem wszystkiego i wszystkich. Zwłaszcza tego całego 'Shootera', który postanowił nas zabić. Przez niego musieliśmy się rozstać i zerwać wszelkie kontakty. Ale nie z nami te numery. Ustaliliśmy, że w każdy czwartek będziemy rozmawiać na Skype w tajemnicy przed wszystkimi. Dzisiaj był ten dzień. Trochę się tego bałem, bo ktoś może nas przyłapać, ale jestem gotowy na takie poświęcenie.
____________
Tak więc zaczynamy imprezę.
Mam nadzieję, że odcinek się podoba, sorry za opóźnienie, ale miałam strasznie zabiegany miesiąc.
Nexta dodam... Sama nie wiem kiedy. W niedzielę wyjeżdżam, a potem przylatuje rodzina z kanady, więc wątpię, że będę mieć czas. Także bądźcie cierpliwi :)


Miłych wakacji! :D

CZYTASZ = KOMENTUJESZ